Dlaczego nawet po trzech latach nawyk potrafi się rozsypać?
Są takie poranki, kiedy patrzę na matę do ćwiczeń i myślę: „Nie chce mi się. Dzisiaj nie.”
A przecież ćwiczę od trzech lat. Codziennie rano. Bez wyjątku.
To poprowadzi mnie do ważnego pytania: skoro według różnych specjalistów medialnych nawyki budujemy w 21, 30 czy 90 dni, to dlaczego po trzech latach wciąż czasem mi się nie chce? Dlaczego po kilku miesiącach nowego nawyku raptem o nim zapominam i to nawet na 2 tygodnie? Czy to znaczy, że teoria budowania nawyków nie działa?
Mit 21 dni
Pewnie znasz to popularne przekonanie, że wystarczy 21 dni, by wyrobić nawyk. Inne wersje mówią o 60 czy 90 dniach. Ale rzeczywistość — przynajmniej moja — wygląda inaczej.
Ćwiczenia fizyczne to mój codzienny rytuał. Robię je regularnie od lat, a mimo to wciąż zdarzają się dni, kiedy muszę walczyć ze sobą, żeby w ogóle zacząć. I w sumie jak zaczęłam drążyć temat, to nie jestem w tym wyjątkiem.
Dlaczego tak się dzieje?
Umysł nas sabotuje – w dobrej wierze
Zrozumiałam, że mój umysł nie chce mojego sukcesu, żebym się wysilała – chce żebym była stateczna, czyli bezpieczna. A bezpieczeństwo, według naszej biologii, to stagnacja. Brak ruchu. Leżenie na kanapie.
Jak wspomina Mel Robbins w swojej książce "Reguła 5 sekund" : dla mózgu „ruch” to potencjalne zagrożenie: nieznane, męczące, kosztujące energię. Dlatego nawet po latach umysł potrafi szepnąć: „Może dzisiaj odpuść?”.
To naturalny mechanizm ochronny. Problem w tym, że ta „ochrona” działa przeciwko moim długofalowym celom.
Jak hakuję swój mózg?
Mam na to jeden sposób: minimalna deklaracja.
Mówię sobie: „Poćwiczę tylko 10 minut. Jedna partia ciała.” I to działa. Bo co to jest 10 minut. Po 10 minutach często dokładam jeszcze 5, potem kolejne 5… Aż robi się moje pełne 25 minut.
To trik. Psychologiczny haczyk, który stosuję. Ale skuteczny.
Nie wymagam od siebie wiele na poczatku. Wymagam tylko, żeby zacząć. Często ten krok jest najtrudniejszy, więc zaczynam od czegoś małego. I to wystarczy.
Jedna przerwa to OK. Dwie – już niekoniecznie.
James Clear, autor Atomowych nawyków (jedna z moich ulubionych pozycji), mówi jasno: możesz odpuścić jeden dzień. Ale nie dwa z rzędu.
Zgadzam się z tym. Jeśli odpuszczam jeden dzień, bo jestem chora – okej. Ale jeśli odpuszczam drugi i trzeci... wtedy już buduję nowy nawyk. Nawyku niećwiczenia. Dlatego nie dopuszczam w ćwiczeniach do drugiej z kolei przerwy. Tak mi to utkwiło z książki, że unikam takich sytuacji.
To dlaczego niektóre nawyki się nie trzymają?
Czasem mimo najlepszych intencji nawyk się rozsypuje. Przykład? Journaling.
Pisałam codziennie przez sześć miesięcy. A potem… zapomniałam. Jeden dzień, drugi, trzeci. I nagle – pustka. Nawyk się ulotnił. W ferworze dnia codziennego po prostu zapomniałam o pisaniu. Nie było; "nie chce mi się", żebym mogła to przerwać.
Jak to możliwe?
Bo nasz umysł, jeśli nie widzi wyraźnego sensu i natychmiastowej nagrody, szybko wraca do trybu „zero”. Do bazowego ustawienia. I dlatego widzę, że świadomość jest ważniejsza niż rutyna.
Nawyk bez obecności umysłu może stać się mechaniczny – a to pierwszy krok do jego utraty.
Jak sobie przypomniałam o pisaniu, to zaczynałam wszystko od zera.
Wniosek? Nawyki to nie coś, co się ma. To coś, co się wybiera – codziennie.
Z mojego doświadczenia wynika, że nie budujesz nawyku raz na zawsze. To nie jest tak, że robisz coś przez 6 miesięcy , 2 lata i jest już na stałe z Tobą. Budujesz go codziennie od nowa.
Bo każdego dnia pojawia się pokusa, żeby nie zrobić nic. Każdego dnia możesz wybrać: komfort czy cel. I ten wybór się nigdy nie kończy.
Czasem to nie chodzi nawet o to, że „mi się nie chce”. Czasem… po prostu zapominam. Nawyk wypada z rytuału. Z głowy. Z przestrzeni dnia. Tak po prostu.
Dlatego oprócz zasad budowania nawyków, o których pisze James Clear, zrozumiałam, że potrzebujemy czegoś jeszcze:
pełnej świadomości i obecności – tu i teraz, w każdej części dnia.
Bo nawet najlepszy nawyk bez świadomości... po prostu znika.
Powodzenia w budowaniu Waszych nawyków 😃